Rowerem przez Świat

Nigdy w życiu nie spędziłyśmy tyle czasu na rowerach, nigdy w życiu nie byłyśmy tak od nich uzależnione i nigdy nie spaliłyśmy tylu kalorii (6012). Jadąc dziewięćdziesiąty siódmy kilometr czujesz niechęć i obrzydzenie do tego środka transportu, ale z drugiej strony obchodzisz się z nim bardzo delikatnie i liczysz na to, że nie rozkraczy się w środku pola. Zapewniamy, że nigdy już, nie powiemy nigdy. Pojedźcie z nami wstecz i poznajcie naszą przygodę.

rowerem-z-poznania-do-kolobrzegu 2

Przebieg trasy

TRASA

Google maps wyznaczyło nam kilka tras. Rzecz jasna, bez większego zastanawiania się wybrałyśmy tę najkrótszą. 

POSTOJE                                         Po 50-tym kilometrze chciałoby się stawać co chwilę. My jednak obrałyśmy taktykę, że zatrzymujemy się średnio co 40km i zawsze przy sklepie. Dzięki temu nie musiałyśmy przewozić prowiantu, a  przy okazji napełniałyśmy bidony wodą. 

EKWIPUNEK

Ograniczyłyśmy go do minimum, szczerze mówiąc to nie spodziewałyśmy się, że z tak ubogim i (nie)profesjonalnym sprzętem da się wyruszyć w tak daleką podróż. Odzież termoaktywna, bidony, kaski, bułka, słodka zagrycha, deszczówka, powerbank. Kto by myślał o zapasowej dętce?!

NOCLEG

Nie ma to znaczenia, nie szukałyśmy, nie rezerwowałyśmy. Poza tym, startując nie  wiedziałyśmy czy przejedziemy pierwsze 50km, a co dopiero myśleć o połowie trasy do Kołobrzeg. Piszemy o połowie trasy, bo zamierzałyśmy cały dystans pokonać w dwa dni.  

NASTROJE

Bywało różnie… jak z pogodą w Polsce raz lepiej, raz gorzej. Całe szczęście, gdy jedna miała chwile zwątpienia, druga klepała po plecach i mówiła „luźno, jeszcze 100km i jesteśmy”. Dobrze, że nie jesteśmy z tych bliźniaczek, które, gdy zostanie uszczypnięta jedna z nich, to  odczuwają obie. W takiej sytuacji zrealizowałybyśmy opcję kontynuowania podróży pociągiem.

Dreszcz emocji

Podczas wyprawy czułyśmy się jak Louis Armstrong na Tour de France, jednak naszym dopingiem było jedzenie. Pierwszy raz zdałyśmy sobie sprawę, jak dużo energii zyskujemy dzięki wszamaniu bułki i ekstrasłodkiego batona. Strasznie duży kontrast. Robisz przystanek, padasz na twarz, jesz, mija 10 minut i wsiadasz na rower, jak nowonarodzona. Bądź co bądź, największego powera dawało nam poczucie niebezpieczeństwa.

Wyobraźcie sobie, że jedziecie asfaltową, nieruchliwą drogą, a po obu stronach pedałów otacza was las. Nagle Google Maps postanawia skierować Was w dróżkę, która nie jest asfaltowa, w ruch zamiast samochodów włączają się zwierzęta leśne, drzewa zaczynają rosnąć coraz gęściej, zbliża się wieczór i  niespodziewanie słyszycie charakterystyczny dźwięk, uderzającego o ściółkę zwierzęcia… bardzo dużego zwierzęcia. Zawróciwszy pedałowałyśmy szybciej, niż rower był w stanie jechać, brakowało nam tchu, aż w końcu wyjechałyśmy z powrotem na asfalt. Dopiero wtedy Endomondo nas doceniło i przestało określać nasze tempo jako żółwie. Tempo zajęcze rozgrzało nas do czerwoności.

Nocowałyśmy w Wałczu u Miłej Pani, bo tak właściwie nie znamy nawet jej nazwiska. W każdym razie kobieta zaaferowana naszą przygodą zgodziła się, by przenocować nas w swoim prywatnym domu. Uwierzcie, że po najcięższym treningu z Chodakowską czy Lewandowską nie bolały Was tak tyłki, jak nas kolejnego dnia, rano. Jeszcze okazało się, że w pierwszym dniu przejechałyśmy jednak mniejszą część trasy (zakładałyśmy inaczej), wtedy w głowach zrodziła się myśl o pociągu. Całe szczęście szybko umarła, bo nie wybaczyłybyśmy sobie tego do końca życia. Nic nie jest w stanie opisać naszej radości i tego co czułyśmy, gdy po dwóch dniach jazdy zobaczyłyśmy zieloną blachę z napisem Kołobrzeg. Od razu w serduchu grzało.

Zakończenie wyprawy

Kiedy minęłyśmy tablicę postanowiłyśmy wyłączyć nawigację i podążać za szumem morza. Oczywiście, że w uszach nam inaczej grało i mało co, a sprowadziłyby nas na manowce. Postanowiłyśmy zapytać przechodnia, w którą stronę kierować się do kołobrzeskiego mola. Zmartwiony, starszy Pan spojrzał na nas z politowaniem i odpowiedział: „O Chryste Panie, to jeszcze kupa drogi… dobre 3-4km”. Po tych słowach podziękowałyśmy i porozumiewawczo się zaśmiałyśmy, myśląc o tym samym: 

     GDYBY PAN WIEDZIAŁ ILE PRZEJECHAŁYŚMY… TE 3 KILOMETRY TO CZYSTA FORMALNOŚĆ.

Write a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *